Zamknij

Rodzicom Nikoli przez myśl nie przeszło, że plamica może być początkiem choroby, która zabije ich ukochane dziecko...

11:45, 29.04.2018 Marta Stachowska Aktualizacja: 15:15, 29.04.2018

Każdy dzień zaczynał się i kończył z Nicolą, której wszędzie było zawsze pełno. Może dlatego nie mogą zrozumieć tego co się stało. W jednej chwili życie dziewczynki zgasło i cały świat się zawalił W domu zrobiło się pusto. Pozostał żal, bolesne wspomnienia i cała masa pytań bez odpowiedzi. Cy musiało dojść do tej tragedii?

Nicola (†19 m.) rzadko chorowała. Była radosną, ciekawą świata dziewczynką, oczkiem w głowie najbliższych. Jak każde dziecko uwielbiała się bawić - lalkami, samochodzikami, klockami, ale najbardziej lubiła towarzystwo swojego rodzeństwa i ukochanych rodziców. - Bardzo nam jej brakuje. - usłyszeliśmy wielokrotnie od rodziny Nicoli mieszkającej w Wydawach, gmina Poniec. W środę 18 kwietnia w szpitalu im. Krysiewicza w Poznaniu dziewczynka zmarła na sepsę.

Choroba miała piorunujący przebieg...
Wszystko zaczęło się w nocy z 16 na 17 kwietnia. Nicola miała się przebudzić, kaszleć i wymiotować. Była cała rozpalona. - Podaliśmy jej czopki na gorączkę, ale ta nie spadała. Kolejną dawkę rano. - wspomina Sylwia Jędrzejczak, mama Nicoli. - Nie chciała spać, kręciła się, była bardzo niespokojna. - wspomina Patrycja (16l.), siostra zmarłej dziewczynki. Rano wymioty ustały. Niestety, poprawa była tylko chwilowa. Z czasem na ciele dziewczynki pojawiły się plamki, przypominające siniaki. - Początkowo wyglądało to jak wysypka, ale zaczęło ich przybywać w bardzo szybkim tempie. - wspomina rodzina. Około 16. mama dziewczynki zadzwoniła do przychodni w Poniecu z zapytaniem czy może przyjść pilnie z córką. Pół godziny później dziewczynkę przyjął jeden z lekarzy pracujących w przychodni. - Ściągnęłam jej tylko spodenki. Lekarz spojrzał zza kozetki i powiedział, że nie widział czegoś takiego od 10 lat...Stwierdził, że to plamica i dał nam skierowanie do szpitala. - wspomina Sylwia Jędrzejczak.

Rodzinie nawet przez myśl nie przeszło, że plamica może być początkiem choroby, która zabije ich dziecko. - Wróciłyśmy z mamą i Nicolą do domu. Trwało to kilka minut. Brat był pracy, a nasz samochód się zepsuł. Zadzwoniłyśmy po ciocię Anię. - wspomina Patrycja, siostra Nicoli. - Zanim przyjechała trochę czasu minęło. Przebrałyśmy Nicolę. Nie chciała jeść, pić. Widziałyśmy, że dzieje się z nią coś złego. - wspomina Sylwia Jędrzejczak. Około 17:15 rodzina miała wyjechać z domu w Wydawach (gmina Poniec) do gostyńskiego szpitala. Na miejsce udaje im się dotrzeć około godz. 18. - Z każdą minutą było gorzej. Kiedy weszliśmy na izbę przyjęć Nicola "lała się" na rękach, nie było z nią żadnego kontaktu. Miała sine usta, paznokcie, była blada, a serduszko jej tak mocno waliło. - odpowiada zrozpaczona rodzina.

To tam zaczęła się walka o życie...
Pielęgniarka, która jako pierwsza zobaczyła Nicolę w szpitalu, natychmiast wszczęła alarm. Dzwoniąc po lekarza oddziału dziecięcego miała powiedzieć, że potrzebna jest pomoc dla dziecka w krytycznym stanie. Wtedy też najbliżsi pierwszy raz usłyszeli, że Nicola może mieć sepsę - ostatnia fazę śmiertelnej choroby. - Biegliśmy na oddział dziecięcy. Próbowali jej pobrać krew, ale żyłki pękały. Potem pojechała na salę operacyjną...Pani doktor powiedziała, że jak Nicola przeżyje to będzie cud. - opowiada Sylwia Jędrzejczak. W międzyczasie personel gostyńskiego szpitala organizował transport dziewczynki do szpitala im. Krysiewicza w Poznaniu. Po godz. 20. Nicola była już w karetce. - Widziałyśmy, że lekarze z Gostynia robią wszystko, by ją ratować, za co im bardzo dziękujemy. - usłyszeliśmy od członków rodziny. - Poznańscy lekarze też o nią walczyli, ale jej serduszko nie miało już siły walkę z zakażeniem. - dodała mama Nicoli.

Pomoc nadeszła za późno?
Zdaniem rodziny na ratunek dla dziewczynki było za późno, bo lekarz w przychodni zbagatelizował zły stan Nicoli - W szpitalu usłyszeliśmy, że liczyła się każda minuta i lekarz w przychodni powinien wezwać karetkę...Mamy do niego żal, że tego nie zrobił. - mówi Sylwia Jędrzejczak. - Nie powiedział, że plamica jest tak niebezpieczna. - dodała kobieta. - Nie wiadomo czy udałoby się ją uratować, ale gdybyśmy wiedzieli, że lekarz w przychodni zrobił wszystko, wezwał karetkę...Gdyby powiedział, że sprawa jest poważna, ale nie zrobił tego...Przecież Nicola miała dopiero dziewiętnaście miesięcy... - opowiada Anna Śmierzchała, która pomogła rodzinie transporcie chorej dziewczynki do szpitala. - Postarałabym się przyjechać szybciej, gdybym wiedziała, że tu chodzi o życie Nicoli. - dodała.

Nicola zmarła w środę 18 kwietnia przed południem. - Weszłam na oddział i już wiedziałam, że coś jest nie tak. Lekarz powiedział, że zmarła pół godziny przez moim przyjazdem...Reanimowali ją, prawie pół godziny. - wspomina Sylwia Jędrzejczak. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci dziewczynki była ostra posocznica meningokokowa. Rodzina uważa jednak, że do rozwinięcia zakażenia przyczyniła się szczepionka, którą dziewczynka przyjęła tydzień przed śmiercią.

Pogrążeni w żałobie rodzice podjęli w tej sprawie kroki prawne. Zamierzają wyjaśnić sprawę i walczyć o zadośćuczynienie za śmierć Nicoli. Zastanawiają się też nad pozwaniem do sądu lekarza, który ich zdaniem zbagatelizował stan zdrowia dziewczynki

To nie moja wina...
Lekarz, który feralnego dnia przyjmował Nicolę nie ma sobie nic do zarzucenia. W rozmowie z nami potwierdził, że dziecko trafiło do niego około godz. 16:30 ze zmianami na skórze. - To był objaw. - mówi lek. Lech Dużyński. - Taka skaza naczyniowa może być objawem zakażeń meningokokowych, paciorkowcowych, salmonelli, grypy, odry, różyczki, włącznie z zapaleniem osierdzia. Miałem objaw choroby, a rozpoznanie nastąpiło po badaniu serologicznym w szpitalu – wyjaśnia lekarz dodając, że dziecko w jego gabinecie było może trzy minuty. - Moja decyzja była natychmiastowa i jednoznaczna. Były to objawy ciężkie i uświadomiłem matkę, że to są schorzenia krwi, skutkiem innych chorób, które może rozpoznać jednostka medyczna o wyższej referencyjności, czyli szpital Gostyń. - wyjaśnia lek. Dużyński.

Dlaczego lekarz nie zdecydował się wezwać karetki? - Pogotowia nie wołałem, bo wiedziałem, że w ciągu 15 minut nie są w stanie dojechać. Z Ponieca do Gostynia to kolejne 20 minut. - opowiada lekarz podkreślając, że kazał rodzinie natychmiast udać się do szpitala. - Współczuję im, bo to jest tragedia, dramat i wielka trauma. Myśmy wszyscy to przeżyli jako ośrodek zdrowia. Wiedzieliśmy, że dziecko trafiło w stanie krytycznym na oddział zakaźny szpitala w Poznaniu i na drugi dzień zmarło. - mówi lek. Lech Dużyński. - W tym przedziale wiekowym, przy tym zakażeniu śmiertelność jest bardzo duża. Trzeba mieć szczęście żeby z tego wyjść...Myśmy nie dokonali żadnego zaniedbania...Jeżeli prokurator będzie chciał wyjaśnień, wszystko powiem. - podsumowuje nasz rozmówca.

Procedury czy może nadgorliwość?
Śmierć dziewczynki wywołała zaniepokojenie w przedszkolu miejskim w Poniecu, gdzie uczęszcza dwoje rodzeństwa Nicoli. Dyrekcja miała nawet zakazać przyprowadzania dzieci państwa Jędrzejczaków do placówki - Powiedzieli, że co najmniej do majówki. - mówi Sylwia Jędrzeczak. Na tablicach informacyjnych w budynku pojawiły się też kartki o treści - "Do przedszkola samorządowego w Poniecu uczęszcza dwoje rodzeństwa zmarłej dwuletniej dziewczynki, u której stwierdzono posocznicę. Rodzice mogą podjąć decyzję o udaniu się do przychodni NZOZ Medica ul. Dworcowa 2b, 64-125 Poniec, do lekarza rodzinnego w celu podjęcia odpowiednich kroków profilaktycznych". Dla rodziny Jędrzejczaków to rodzaj stygmatyzacji, która raczej nie powinna mieć miejsca - Nie musieli na każdych drzwiach, w każdej gablocie tego wywieszać. Rodzice mieli prawo wiedzieć o tym, że nasza córka zmarła, ale można było im to przekazać na rozmowach indywidualnych. Dla nas to bardzo przykre. Nicola nie żyje, ale nie chcę żeby Amelię i Krystiana wytykali z tego powodu palcami. - mówi mama Nicoli.

Zdaniem Ewy Ulanickiej - dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej zgodnie z procedurami wobec członków rodziny i osób, które miały bezpośredni kontakt z dziewczynką zastosowano antybiotykoterapię. Zapewniała, że wszystko jest pod kontrolą i że nie ma zagrożenia. - Rodzice w przedszkolu niepokoili się i przeprowadziliśmy rozmowy, ale wyraźnie zaznaczyliśmy, że przedszkolaków i nauczycieli chemioprofilaktyka nie obejmuje, bo dziewczynka nie uczęszczała do przedszkola. Przekazaliśmy dyrektor przedszkola, że rodzice obawiający się o zdrowie dzieci mogą zgłaszać się do lekarzy rodzinnych. - mówi dyrektor Ewa Ulanicka.

Jak wyjaśniała dyrekotr Ulanicka dziewczyna mogłą zarazić sie wszędzie. Meningokoki występują w jamie nosowo-gardłowej. Szerzą się głównie drogą kropelkową - m.in. przez kichanie, kaszel i pocałunki. Nie ma jednego czynnika wywołującego tę chorobę. - Najliczniejszą grupę wśród dotkniętych inwazyjną chorobą meningokokową stanowią niemowlęta od 3. miesiąca do 1. roku życia. Wiele przypadków odnotowuje się także wśród dzieci do 5. roku życia oraz nastolatków. Tak naprawdę trudno jest jednak ocenić, które osoby są narażone na zakażenie. Kto z grupy zachoruje – mówi Ewa Ulanicka dodając, że śmierć Nicoli pokazuje, jak szybko i bezwzględnie rozwija się to zakażenie. - Jest pewna grupa ludzi, która jest ich nosicielem, ale nie ma żadnych objawów chorobowych. W sprzyjających warunkach, takich jak obniżenie odporności, spowodowane np. infekcją, dochodzi do namnożenia się tych bakterii. Osłabiony organizm nie jest w stanie temu skutecznie zapobiec. Meningokoki potrafią zabić nawet w ciągu 24 godzin i każdy rodzic powinien być świadomy takiego zagrożenia. - dodała.

Szczepienie przeciwko meningokokom w Polsce należy do kategorii zalecanych w obowiązującym programie szczepień ochronnych. Oznacza to, że są to szczepionki odpłatne. Cena jednej dawki w aptece to około 140-170 złotych. Jeśli rodzic chce zaszczepić dziecko przeciwko meningokokom wszystkich typów, musi średnio przeznaczyć na szczepienie ok. 800 zł.

Nie ma większej tragedii niż śmierć własnego dziecka. Trudno się zatem dziwić rodzinie, że nie może się pogodzić z utratą Nicoli. Jej zycie zgasło tak szybko, że aż trudno uwierzyć. Czy dziewczynka miała szanse na przeżycie? Na to pytanie żaden z lekarzy, z którymi rozmawialiśmy nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć.

Foto: Archiwum rodzinne

Śpij dobrze Aniołku.....

(Marta Stachowska)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
0%