Każdy region w Polsce miał i ma swoją gwarę, ale ta poznańska zawsze wyróżnia się w sposób szczególny. Dla wielu osób spoza Wielkopolski brzmi trochę śpiewająco, ale właśnie w tym tkwi jej urok. Nie tylko sposób mówienia, ale też słowa, które czasem bardziej przypominały szyfr niż język polski.
Dziś już wiele tych wyrażeń wyszło z obiegu, ale gdybyśmy cofnęli się o dwie dekady, usłyszelibyśmy je w tramwaju, na bazarku, a nawet pod blokiem, kiedy sąsiad schodził po ogórki do „sklepu” – czyli piwnicy.
Weźmy taką sytuację - wpada chłopak do domu i krzyczy– „Ej, kejter coś mi wyrwał z tytki, mom tylko sznytki i chabas!”
Wtedy nikt się nie dziwił. Dziś trzeba tłumaczyć, że to pies coś porwał z reklamówki, a właścicielowi została kromka chleba i kawałek mięsa. Brzmi jak cytat z filmu Barei, ale to właśnie tak wyglądał zwykły dzień w poznańskim osiedlu.
Słowa takie jak bimba (tramwaj), bryle (okulary), galoty (majtki), ćmiki (papierosy), gzik (twarożek), sklep (czyli piwnica!), czy szczun (chłopak) – były na porządku dziennym. A jak ktoś był niepokorny, to mówili o nim rojber. Nie było potrzeby komplikować – wystarczyło jedno celne słowo. Jak ktoś ubrał się niechlujnie, to nie trzeba było rozpisywać się o stylizacji – po prostu miał na sobie lumpy. A jak było trzeba iść chodnikiem dookoła, to się przecinało trawnik na ukos i szło na szagę. Bo po co nadrabiać drogi, jak można szybciej i prościej?
Poznańska gwara była przy tym konkretna i oszczędna w słowach .Zamiast mówić - czy możesz mi podać tamtą rzecz, bo nie wiem jak się nazywa, wystarczyło rzucić – Podaj mi ten dynks. Proste, prawda?
Do dziś zresztą słowo „dynks” przydaje się, gdy nawet Google ma problem co to takiego jest.
Czy gwara kiedyś powróci? Raczej na pewno nie w pełnej krasie. Bo dziś dzieciaki mówią „ej ziom, ale przypał”, a nie „ale z tego szczuna rojber ”. Ale nie szkodzi. Warto też pamiętać, że kiedyś „leberka” to była podstawa śniadania, „łoblec się” oznaczało ubrać, a „skład” to nie był sklep z modą streetwear, tylko najbliższy spożywczak.
I choć może nie wszystko dziś brzmi aktualnie, to w tym właśnie cały urok. Bo język to nie tylko komunikacja, ale też kawał wspólnej tożsamości. I czasem warto wyjąć z szuflady takie słowo jak szneka z glancem, pomyśleć o sobocie na targowisku i o tym, jak dziadek mówił, że „trzeba hajcować w piecu”, bo inaczej będzie glaca z zimna.
[ZT]78739[/ZT]
[ZT]78528[/ZT]
[ZT]78572[/ZT]
[ALERT]1745926926346[/ALERT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz