Kocha scenę i nie lubi z niej schodzić. Nie ukrywa, że jak każdy kabareciarz, on też jest narcystycznie zakochany w sobie. Specjalista od suchych żartów, od 13 lat uzależniony od rozśmieszania innych. U boku króla polskiej sceny kabaretowej, Władysława Sikory, tworzy amatorską formację, która stroni od komercji, karmiąc widza prostym i subtelnym żartem. Druga połowa kabaretu ADI – gostyniak Marcin Osiewicz.
Czy marzył o tym, by zostać kabareciarzem? Skądże! - To nie było tak, że planowałem, iż zostanę kabareciarzem. Oczywiście, oglądałem kabarety w telewizji. Lubiłem się wygłupiać (...), ale nie wiązałem z tym planów na przyszłość. Pamiętam, gdy kończyłem liceum, powiedziałem mojemu znajomemu Bartkowi Klauzińskiemu, że nie mam pomysłu na studia... On zaproponował mi wtedy, żebym pojechał z nim do Zielonej Góry, gdzie są duże możliwości animacji i fajne kabarety – wspomina Marcin Osiewicz. Tak to się zaczęło i trwa już 13 lat. A dzisiaj Marcin Osiewicz z Gostynia, wspólnie z Władysławem Sikorą, współtworzy amatorski kabaret ADI, który stroni od plenerów i amfiteatrów, a za punkt honoru stawia sobie poszukiwanie innych sposób rozśmieszania...
Scena uzależnia ...
Marcin wspomina, że po przyjeździe do Zielonej Góry, szybko trafił do akademickiego klubu „Gęba”. Tam Władysław Sikora, wieloletni animator zielonogórskiego środowiska kabaretowego, organizował warsztaty kabaretowe po to, by wyszukać ludzi z energią i ciekawą weną twórczą. Gostyniak szybko złapał scenicznego bakcyla. - Gdy wychodzisz na scenę, a ludzie po występie biją ci brawa, nie możesz się doczekać kolejnego występu. W „Gębie” czułem się jak u siebie w domu. Tam tak naprawdę wszystko się zaczęło, od występu do występu – opowiada Marcin Osiewicz. Niedługo potem otrzymał propozycję od kabaretu Hlynur, by zastąpił jednego z jej członków na czas jego pobytu za granicą. Jednak współpraca tak się rozwinęła, że Marcin pozostał w kabarcie Hlynur na znacznie dłużej. Po pięciu latach współpracy przyszedł czas na zmiany. - Odszedłem z kabaretu i choć wciąż występowałem w „Gębie”, brakowało mi tego wszystkiego, brakowało mi sceny, tras. Pomyślałem sobie wtedy: nie wydurniać się na scenie? Ja? To niemożliwe – wyznaje artysta, którego w kabaretowym środowisku pociągała również możliwość wspólnego realizowania ciekawych projektów. - Jeśli jedzie się w trasę polonezem z trójką ludzi, to są dwa wyjścia, albo zacznie się nienawidzić albo wymyśli się coś kreatywnego i tak powstała Akademia Słabego Żartu. Okazałem się wybitnym twórcą suchych żartów i nie miałem sobie równych, więc zostałem rektorem Akademii i w ten sposób napisałem kilka programów, z którymi jeździliśmy po Polsce – opowiada gostyniak. Po kabarecie Hlynur Marcin Osiewicz stał się częścią założonego z inicjatywy Władysława Sikory, kabaretu ADIN, który z założenia miał być kabaretem ascetycznym i wstrzemięźliwym aktorsko, co było odpowiedzią na nadmiar środków technicznych, mimiki i śmiesznych chwytów w medialnych kabaretach. Z czasem kabaret ADIN przerodził się w ADI.
Pasja i uszczęśliwianie innych
Czy kabareciarzem trzeba się urodzić, a może to rzemiosło, którego można się nauczyć? Zdaniem gostyniaka, recepta nie istnieje. - Przede wszystkim trzeba mieć chęci. Chcący szuka sposobu, a niechcący powodu. Można być świetnym technicznie, dobrym rzemieślnikiem i aktorem, ale nie mieć tej iskry Bożej. Jedni ją mają, drudzy muszą na nią bardzo ciężko pracować... Jeśli nie można być kimś takim, można być dobrym tłem dla kogoś takiego. Drugoplanowe role są, według mnie, o wiele bardziej szlachetne niż te najwybitniejsze, pierwszoplanowe. Im mniej pokazujesz, tym więcej widać. Ten dryg, ta energia, trzeba próbować... każdy ma coś innego i pokazuje to w inny sposób – wyjaśnia artysta. Najważniejsza bez wątpienia jest pasja i to, że można nią uszczęśliwiać innych. Wszystko to razem daje emocje, które trudno wyrazić słowami. - Najlepsze jest w tym to, że wychodzisz na scenę i powodujesz, że ludziom buzia się śmieje od ucha do ucha. Oni się śmieją, bawią, muszą też pomyśleć, bo to jest kabaret, który uprawiam i chcę uprawiać. Przychodzą i na godzinę zapominają o Bożym świecie. Po to jest sztuka. Robisz coś dla siebie, a przy okazji dla innych. Jeśli masz kontakt ze sztuką, która cię pociąga, to te emocje są tylko dla ciebie i nikt ci ich nie odbierze. To jest najlepsze w sztuce – wyznaje gostyniak i nie ukrywa, że jak to bywa z kabareciarzami, on również ma w sobie coś z narcyza. - Nie widziałem kabareciarza, który nie byłby narcyzmem. Każdy jest strasznie zakochany w sobie. Zawsze kochałem być na scenie. Najbardzej miłe jest, gdy powiesz coś w punkt i pojawi się tzw. trójka, a więc najwyższa reakcja publiczności, gdy wszyscy w jedym czasie się śmieją, To jest właśnie to! - z entuzjazmem przyznaje.
STOP komercji
Kabaret ADI podkreśla, że jest własny, oryginalny i autorski, a od komercji chce się trzymać z daleka. - Kariera jest fajna, ale nie jest konieczna. Nasza dewiza to ascetycznie, nienachalnie i niekomercyjnie. Nie na każdy gust – podsumowuje Osiewicz. Mimo wakacyjnej pory, kabaret nie zwalnia tempa. A ostatnio skupia się na szukaniu nowych rozwiązań, które pozwolą wyjść z pewnego kabaretowego schematu i wyrwać się z utartych szlaków. Czym w takim razie zamierzają zaskoczyć odbiorcę? - Próbujemy kręcić filmy, teledyski do piosenek, które układamy. Robimy też zdjęcia ciekawe artystycznie, ale przede wszystkim chcemy bawić. Nie odpuszczamy. Nawet, gdy się nie widzimy, nasze mózgi pracują. Teraz wymyśliłem projekt „Kabaret bez prądu”, który ma nawiązywać do atmosfery niepewności jaka towarzyszy sytuacji, gdy gasną światła - kończy Marcin. O tym jakie będą tego efekty, fani kabaretu ADI będą mieli okazję przekonać się już niebawem...
Tekst: Honorata Jankowiak
Foto: Kabaret ADI
0 0
Marcin :) najlepszy