Zamknij
NEWS

Piraci na Maskarenach - zdjęcia

13:55, 21.02.2016
Skomentuj

Na koniec świata z maluszkiem? Dlaczego nie! Basia i Tomek Jaraczewscy oraz ich niespełna dwuletnia córka Zuzia udowodnili, że to możliwe. Swój projekt podróżniczy nazwali „Piraci na Maskarenach”. Pod koniec listopada wrócili z rajskich wysp archipelagu Maskarenów, gdzie przez trzy miesiące mieszkali wśród rdzennych mieszkańców i zaglądali w miejsca, które omija zwykły turysta. Poznajcie ich! Pirat Tomek pochodzi z Gostynia.

 

To nie była zwyczajna wycieczka turystyczna. Daleko też jej było do all-inclusive.  Trzymiesięczny projekt podróżniczy, którym Jaraczewscy zaciekawili magazyny podróżnicze, miał na celu poznanie i pokazanie prawdziwego oblicza mieszkańców, kultury oraz przyrody Mauritiusa, wysp Rodrigues oraz Réunion. - Wyspy te, leżące w archipelagu Maskarenów, są terenem przenikania się wielu kultur, a ich mieszkańcy tworzą fascynującą mieszankę ras, języków i wyznań. Na bogactwo i różnorodność krajobrazową składają się, oprócz plaż i raf koralowych, między innymi czynny wulkan, wodospady, górskie szczyty, sawanna, las równikowy. Z tego też powodu wyspy te określić można jako miniaturę reprezentującą cały świat – wyjaśnia powody wyprawy Tomek Jaraczewski, który stanął już na szczycie Mont Blanc i Elbrusa, przemierzał bezdroża Mongolii, a bezkresne obszary Państwa Środka zjeździł miejscową koleją.
Odkrywać nieznane 
Pomysł na wyprawę zrodził się jako owoc wspólnej pasji do podróżowania, odkrywania nieznanego, smakowania i doświadczania. - Oboje z żoną uwielbiamy nie tylko czytać o dalekich, niezwykłych lądach, lecz również, w miarę naszych możliwości, realizujemy nasze podróżnicze marzenia, wcielając w życie dewizę Twaina: „Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj”. A półtora roku temu dołączyła do nas, pojawiając się na świecie i dzieląc naszą pasję, córka Zuzia – mówi Tomek Jaraczewski. Dlaczego akurat Maskareny? Jaraczewskich zainspirowała znajoma osoba. - Mamy wśród znajomych osobę, która była na Mauritiusie i wiele nam o tej wyspie opowiedziała. Co więcej, ów znajomy zakochał się w rdzennej Maurytyjce o imieniu Karine i po zaślubinach z nią na rajskiej wyspie przyjechali do Polski. Poznaliśmy Karine i od razu zapragnęliśmy poznać jej dom, miejsce w którym dorastała i kształtowała się  - mówi Basia Jaraczewska. Kilkumiesięczna wyprawa z małym dzieckiem wymagała odpowiedniego przygotowania. Najważniejszą rzeczą było zapewnienie całej rodzinie, a szczególnie Zuzi, pełnego bezpieczeństwa i ochrony, dlatego też niezbędnym stało się wykupienie ubezpieczenia oraz podstawowych lekarstw. - Podczas wyjazdów w nieznane miejsca ważna jest dla nas także wiedza topograficzna, wobec czego zawsze staramy się mieć przewodniki i mapy, które umożliwiają nam swobodne poruszanie się. Maskareny to miejsce tropikalne, zatem wyposażyliśmy się w odzież i czapki z filtrami UV.
Zuzia - naczelna piratka i urodzona globtroterka
Najmłodszy członek rodziny Jaraczewskich Zuzia to, jak mówią o niej rodzice, siła napędowa całego projektu. Zuzia bardzo dobrze czuje się podczas bliższych i dalszych eskapad. Niestraszne jej upały, uwielbia poznawać nowe otoczenie i zawierać nowe znajomości. To dzięki niej, a zwłaszcza czapce na jej głowie, powstał lejtmotyw całej eskapady. - Jest urodzoną globtroterką, toteż nie dziwi fakt, że wybrała globus jako wróżbę podczas swojej imprezy ukończenia roczku – wspomina Tomek Jaraczewski, który jednocześnie przyznaje, że pomysł wyprawy z małym dzieckiem spotkał się z różnym odbiorem. ­  Tak daleko z tak małym dzieckiem? Po co? - powtarza słowa otoczenia. Jednak w najmniejszym stopniu nie zraziło to Basi i Tomka. - Podróżowanie z małym dzieckiem jest możliwe, a nawet fascynujące. Zuzia doskonale czuła się zarówno na kontynencie europejskim (Kreta), jak i azjatyckim (Tajlandia), bardzo dobrze znosiła podróże samochodem, pociągiem, autobusem, samolotem, łodzią czy tuk-tukiem. Jako rodzice mogliśmy zaobserwować, że rozwija się dużo szybciej, poznając nowe kultury, smaki, że staje się bardziej otwarta na ludzi i nowe rzeczy – opowiada mama Zuzi. Taki też był jeden z celów wyprawy, by zainspirować innych rodziców do odbywania wspólnych podróży z dzieckiem. Maskareny okazały się rajem dla najmłodszego pirata w rodzinie Jaraczewskich. Całą podróż samolotem z reguły przesypiała, a w przerwach między snem podziwiała chmury za oknem lub słuchała muzyki. Na miejscu z radością zażywała kąpieli w oceanie. - Zaczepiała, a przez to poznawała wiele osób, kiedy przemieszczaliśmy się lokalnymi środkami transportu lub odpoczywaliśmy na ławkach, polanach, wśród ludzi. Poza tym, mając oboje rodziców przez 24 godziny na dobę u swego boku, czuła się jak w domu, szczęśliwa i kochana - dodaje tata Zuzi.
Zapylanie wanilii i erupcja wulkanu
Po trzymiesięcznym pobycie na Maskarenach, Basia i Tomek uznają je za bardzo przyjazny i bezpieczny archipelag. Za sprawą życzliwości i pomocy miejscowych ludzi, nie doświadczyli niczego co mogłoby im sprawić kłopot. Z powodzeniem udało się zrealizować założenie, by w możliwie największym stopniu wniknąć w codzienność tamtejszej ludności, poczuć jej emocje, poznać zwyczaje,  posmakować ich żywności, porozmawiać na tematy dla nich bardziej i mniej ważne, doświadczyć ich rozrywki i sposobów relaksu, zobaczyć jak pracują, jak wykorzystują zasoby wyspy, jak gotują i co uprawiają, jak odnoszą się do drugiego człowieka i jak się rozwijają. - Posmakowaliśmy wspaniałych kreolskich dań, skosztowaliśmy ciasta z ziemniaków i bananów, spędziliśmy bardzo miło czas wśród kreolskiej rodziny, poznaliśmy wszystkich jej członków, w tym 90-letnią babcię. Zapylaliśmy wanilię, zrywaliśmy liście herbaty i zobaczyliśmy jej cały proces produkcji aż do degustacji. Wynajmowaliśmy pokoje u miejscowych, gotowaliśmy z potraw zakupionych na bazarach, jeździliśmy autobusami, leczyliśmy się u lokalnego lekarza, poznawaliśmy sposoby na zwalczanie insektów – opowiada Basia. Nieprzychylne na Mauritiusie okazały się tylko wirusy,  ale nie było to nic poważnego. - Zadomowiły się w naszych organizmach, co sprawiło że utknęliśmy na dwa tygodnie w łóżkowych pieleszach, skutecznie je zwalczając z pomocą miejscowego lekarza. Nie były to jednak groźne wirusy, zwyczajne jak w Polsce, które objawiają się katarem, bólem gardła i ogólnym osłabieniem. Na szczęście Zuzia wyzdrowiała najszybciej, co dowodzi, że dzieci najlepiej znoszą różne warunki w jakich się znajdują – wspomina Tomek. Przez tych kilka miesięcy na wyspach rodzina Jaraczewskich doświadczyła wielu niesamowitych przeżyć i doznać. Jednym z nich była z pewnością kilkugodzinna trekkingowa eskapada na wyspie Reunion, gdzie przy zapadającym zmroku obserwowali erupcję wulkanu. Ich zachwyt wywoływały także krystaliczne lazurowo-turkusowo-szmaragdowe wody Oceanu Indyjskiego oraz plaże na wyspie Rodrigues, które mieli na wyłączność, gdyż w dni robocze mało kto z miejscowej ludności zażywa tam kąpieli. - Cudownym miejscem w jakim mieliśmy okazję spędzać bardzo miło i przyjemnie czas był dom osoby, u której zatrzymaliśmy się na dwa tygodnie na południu Reunionu. Gościnność i zaangażowanie właścicielki domu były dla nas niezwykle przyjemnym doświadczeniem, a otoczenie (dom, ogród, sad) sprawiało dodatkowe wrażenia, zarówno smakowe, zapachowe jak i relaksacyjne – kończy Tomek, który wspólnie z żoną planuje napisać książkę podróżniczą ukazującą autentyczne oblicze wysp.
Tekst: Honorata Jankowiak
Foto: archiwum prywatne B.T Jaraczewscy

To nie była zwyczajna wycieczka turystyczna. Daleko też jej było do all-inclusive.  Trzymiesięczny projekt podróżniczy, którym Jaraczewscy zaciekawili magazyny podróżnicze, miał na celu poznanie i pokazanie prawdziwego oblicza mieszkańców, kultury oraz przyrody Mauritiusa, wysp Rodrigues oraz Réunion. - Wyspy te, leżące w archipelagu Maskarenów, są terenem przenikania się wielu kultur, a ich mieszkańcy tworzą fascynującą mieszankę ras, języków i wyznań. Na bogactwo i różnorodność krajobrazową składają się, oprócz plaż i raf koralowych, między innymi czynny wulkan, wodospady, górskie szczyty, sawanna, las równikowy. Z tego też powodu wyspy te określić można jako miniaturę reprezentującą cały świat – wyjaśnia powody wyprawy Tomek Jaraczewski, który stanął już na szczycie Mont Blanc i Elbrusa, przemierzał bezdroża Mongolii, a bezkresne obszary Państwa Środka zjeździł miejscową koleją.

Odkrywać nieznane 
Pomysł na wyprawę zrodził się jako owoc wspólnej pasji do podróżowania, odkrywania nieznanego, smakowania i doświadczania. - Oboje z żoną uwielbiamy nie tylko czytać o dalekich, niezwykłych lądach, lecz również, w miarę naszych możliwości, realizujemy nasze podróżnicze marzenia, wcielając w życie dewizę Twaina: „Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj”. A półtora roku temu dołączyła do nas, pojawiając się na świecie i dzieląc naszą pasję, córka Zuzia – mówi Tomek Jaraczewski. Dlaczego akurat Maskareny? Jaraczewskich zainspirowała znajoma osoba. - Mamy wśród znajomych osobę, która była na Mauritiusie i wiele nam o tej wyspie opowiedziała. Co więcej, ów znajomy zakochał się w rdzennej Maurytyjce o imieniu Karine i po zaślubinach z nią na rajskiej wyspie przyjechali do Polski. Poznaliśmy Karine i od razu zapragnęliśmy poznać jej dom, miejsce w którym dorastała i kształtowała się  - mówi Basia Jaraczewska. Kilkumiesięczna wyprawa z małym dzieckiem wymagała odpowiedniego przygotowania. Najważniejszą rzeczą było zapewnienie całej rodzinie, a szczególnie Zuzi, pełnego bezpieczeństwa i ochrony, dlatego też niezbędnym stało się wykupienie ubezpieczenia oraz podstawowych lekarstw. - Podczas wyjazdów w nieznane miejsca ważna jest dla nas także wiedza topograficzna, wobec czego zawsze staramy się mieć przewodniki i mapy, które umożliwiają nam swobodne poruszanie się. Maskareny to miejsce tropikalne, zatem wyposażyliśmy się w odzież i czapki z filtrami UV.

Zuzia - naczelna piratka i urodzona globtroterka
Najmłodszy członek rodziny Jaraczewskich Zuzia to, jak mówią o niej rodzice, siła napędowa całego projektu. Zuzia bardzo dobrze czuje się podczas bliższych i dalszych eskapad. Niestraszne jej upały, uwielbia poznawać nowe otoczenie i zawierać nowe znajomości. To dzięki niej, a zwłaszcza czapce na jej głowie, powstał lejtmotyw całej eskapady. - Jest urodzoną globtroterką, toteż nie dziwi fakt, że wybrała globus jako wróżbę podczas swojej imprezy ukończenia roczku – wspomina Tomek Jaraczewski, który jednocześnie przyznaje, że pomysł wyprawy z małym dzieckiem spotkał się z różnym odbiorem.
Tak daleko z tak małym dzieckiem? Po co? - powtarza słowa otoczenia. Jednak w najmniejszym stopniu nie zraziło to Basi i Tomka. - Podróżowanie z małym dzieckiem jest możliwe, a nawet fascynujące. Zuzia doskonale czuła się zarówno na kontynencie europejskim (Kreta), jak i azjatyckim (Tajlandia), bardzo dobrze znosiła podróże samochodem, pociągiem, autobusem, samolotem, łodzią czy tuk-tukiem. Jako rodzice mogliśmy zaobserwować, że rozwija się dużo szybciej, poznając nowe kultury, smaki, że staje się bardziej otwarta na ludzi i nowe rzeczy – opowiada mama Zuzi. Taki też był jeden z celów wyprawy, by zainspirować innych rodziców do odbywania wspólnych podróży z dzieckiem. Maskareny okazały się rajem dla najmłodszego pirata w rodzinie Jaraczewskich. Całą podróż samolotem z reguły przesypiała, a w przerwach między snem podziwiała chmury za oknem lub słuchała muzyki. Na miejscu z radością zażywała kąpieli w oceanie. - Zaczepiała, a przez to poznawała wiele osób, kiedy przemieszczaliśmy się lokalnymi środkami transportu lub odpoczywaliśmy na ławkach, polanach, wśród ludzi. Poza tym, mając oboje rodziców przez 24 godziny na dobę u swego boku, czuła się jak w domu, szczęśliwa i kochana - dodaje tata Zuzi.


Zapylanie wanilii i erupcja wulkanu
Po trzymiesięcznym pobycie na Maskarenach, Basia i Tomek uznają je za bardzo przyjazny i bezpieczny archipelag. Za sprawą życzliwości i pomocy miejscowych ludzi, nie doświadczyli niczego co mogłoby im sprawić kłopot. Z powodzeniem udało się zrealizować założenie, by w możliwie największym stopniu wniknąć w codzienność tamtejszej ludności, poczuć jej emocje, poznać zwyczaje,  posmakować ich żywności, porozmawiać na tematy dla nich bardziej i mniej ważne, doświadczyć ich rozrywki i sposobów relaksu, zobaczyć jak pracują, jak wykorzystują zasoby wyspy, jak gotują i co uprawiają, jak odnoszą się do drugiego człowieka i jak się rozwijają. - Posmakowaliśmy wspaniałych kreolskich dań, skosztowaliśmy ciasta z ziemniaków i bananów, spędziliśmy bardzo miło czas wśród kreolskiej rodziny, poznaliśmy wszystkich jej członków, w tym 90-letnią babcię. Zapylaliśmy wanilię, zrywaliśmy liście herbaty i zobaczyliśmy jej cały proces produkcji aż do degustacji. Wynajmowaliśmy pokoje u miejscowych, gotowaliśmy z potraw zakupionych na bazarach, jeździliśmy autobusami, leczyliśmy się u lokalnego lekarza, poznawaliśmy sposoby na zwalczanie insektów – opowiada Basia. Nieprzychylne na Mauritiusie okazały się tylko wirusy,  ale nie było to nic poważnego. - Zadomowiły się w naszych organizmach, co sprawiło że utknęliśmy na dwa tygodnie w łóżkowych pieleszach, skutecznie je zwalczając z pomocą miejscowego lekarza. Nie były to jednak groźne wirusy, zwyczajne jak w Polsce, które objawiają się katarem, bólem gardła i ogólnym osłabieniem. Na szczęście Zuzia wyzdrowiała najszybciej, co dowodzi, że dzieci najlepiej znoszą różne warunki w jakich się znajdują – wspomina Tomek.
Przez tych kilka miesięcy na wyspach rodzina Jaraczewskich doświadczyła wielu niesamowitych przeżyć i doznać. Jednym z nich była z pewnością kilkugodzinna trekkingowa eskapada na wyspie Reunion, gdzie przy zapadającym zmroku obserwowali erupcję wulkanu. Ich zachwyt wywoływały także krystaliczne lazurowo-turkusowo-szmaragdowe wody Oceanu Indyjskiego oraz plaże na wyspie Rodrigues, które mieli na wyłączność, gdyż w dni robocze mało kto z miejscowej ludności zażywa tam kąpieli. - Cudownym miejscem w jakim mieliśmy okazję spędzać bardzo miło i przyjemnie czas był dom osoby, u której zatrzymaliśmy się na dwa tygodnie na południu Reunionu. Gościnność i zaangażowanie właścicielki domu były dla nas niezwykle przyjemnym doświadczeniem, a otoczenie (dom, ogród, sad) sprawiało dodatkowe wrażenia, zarówno smakowe, zapachowe jak i relaksacyjne – kończy Tomek, który wspólnie z żoną planuje napisać książkę podróżniczą ukazującą autentyczne oblicze wysp.

Tekst: Honorata Jankowiak
Foto: archiwum prywatne B.T Jaraczewscy

 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(5)

WCWC

0 0

BRAWO TY.POZDR TOMASZ

16:43, 21.02.2016
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

IlonaIlona

0 0

Z niecierpliwością czekam na książkę. Może warto zorganizować spotkanie ze zdjęciami i podzielić się wrażeniami z podróży. Pozdrawiam

16:53, 21.02.2016
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

oooooooooo

0 0

A te palmy to zdjęie z reklam biura podróży

20:24, 21.02.2016
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

pikuśpikuś

0 0

przechwalanie się i tyle:(

09:06, 22.02.2016
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

aSicaaSica

0 0

Super :) podróże są wspaniałe. Wspomnień nikt nam nie odbierze! :)

17:56, 22.02.2016
Odpowiedzi:0
Odpowiedz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu gostyn24.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%